Nie pamiętam dokładnie , który to był dzień powodzi. Było ok.13:00 kiedy wylądowaliśmy z Magdą i Adasiem w SPnr40 na Trakcie Św.Wojciecha. Stamtąd mieliśmy zacząć swój patrol. Dzień był ładny i ciepły. Na niebie nie wisiała ani jedna chmurka. Mieliśmy adresy osób , do których należało koniecznie zajrzeć i listę ich potrzeb. Zabraliśmy więc „troszkę” rzeczy: chleby, drożdżówki, konserwy, cukier, owoce, koce...i ruszyliśmy w drogę. Szliśmy cały czas pod górkę. Trzeba było uważać na strumyki wody z wybijających studzienek , no i drętwiały trochę ręce od bagażu, ale nie było źle. Powoli pozbywaliśmy się darów. W końcu ostatni pakunek trafił do odbiorcy i mogliśmy wracać. Zaczynało kropić , ale nie zwracaliśmy uwagi na „kapuśniaczek”. „Nie jesteśmy z cukru”- żartowaliśmy i spacerkiem kontynuowaliśmy patrol. Nagle deszczyk przerodził się w ulewę. Wyglądało to tak , jakby z góry lano wodę wiadrami. Gleba była bardzo nasiąknięta i woda momentalnie zaczęła spływać. Nie było gdzie się schować . Zaczęliśmy biec, a właściwie ślizgaliśmy się po błocie. Naraz stanęliśmy jak wryci. W dół prowadziła dalej wąziutka , bardzo stroma dróżka. Przypominało to trochę tor bobsleyowy - rynna wypełniona błotem. Chwiejna balustrada nie wzbudzała mojego zaufania, ale nie było rady. Stanąwszy już na dole myślałam , że z radości pocałuje tą breję. W końcu dotarliśmy do szkoły-zmęczeni, mokrzy, ale weseli. Miny społeczników i policjantów zdradzały, że musieliśmy wyglądać co najmniej tragi-komicznie. Ten „deszczowy patrol” nie należał do spokojnych, ale przecież nikt nie mówił , że praca wolontariusza jest lekka, łatwa i przyjemna. LAAN
|