| Logowanie | |
|
Nie jesteś jeszcze naszym Użytkownikiem? Kilknij TUTAJ żeby się zarejestrować.
Zapomniane hasło? Wyślemy nowe, kliknij TUTAJ.
| | | | |
| Nawigacja | |
| KAMPANIA 1% | |
| FACEBOOK | |
| Motto | |
|
"
Posiadanie wielkiego serca nie ma nic wspólnego z wartością twojego konta bankowego. Każdy ma coś, co może dać innym." - Barbara Bush (żona Georga H.W. Busha)
| | | | |
| SPONSORZY | |
| Nasi Przyjaciele | |
|
| Wspomnienie 2001 | |
| W trakcie uroczystej kolacji ostatniego wieczoru obozu, kiedy to obóz ratowników świętuje ukończenie kursu. Akurat podczas wręczania zaświadczeń ukończenia kursu na salę wchodzi Sławek z wiadomością, że wydarzył się wypadek. Pierwsze kroki kierujemy po sprzęt, gdy zbliżam się na miejsce wypadku, widzę, że dookoła stoi już pełno osób. Najpierw mój wzrok przykuwa motor leżący na środku drogi, kilka metrów dalej leży na plecach młody mężczyzna, podchodzę do niego…
Jest już tam Kasia, nachyla się, podaję jej rękawiczki, zaczyna asekurować głowę, udrażniamy drogi oddechowe. Poszkodowany oddycha miarowo, Ola przynosi kołnierz, który zakładam. W tym momencie jeden z ludzi przyglądających się mówi, że była ich dwójka, staję głośno i mówię: „Było ich dwóch, niech państwo szukają drugiego”. Po paru sekundach kilka metrów dalej w głębi podwórka słyszę krzyk: „Jest tu!” Proszę Bartka by zajął się dalej poszkodowanym, a ja wraz z Gosią idziemy sprawdzić w jakim stanie jest drugi poszkodowany. Słyszymy przed sobą krzyki ludzi, ciało leży zwinięte i wbite w siatkę ogrodzeniową. Proszę Gosię by poświeciła mi w miejsce gdzie powinna znajdować się głowa, widok który nam się ukazuje jest drastyczny. Zmasakrowana twarz, uszkodzona czaszka, widoczny mózg. Próbuję zlokalizować szyję, badam tętno ( brak ), następna myśl - reanimacja, ale jak wentylować, mózg uszkodzony, nie damy rady. Powracamy do reszty zespołu, Bartek pyta się: „I co z nim?”, krótka wymian zdań. Gosia wzywa karetkę przez budkę telefoniczną tak głośno, że słyszę każde jej słowo. Wykonuję badanie szczegółowe, okazuje się, że większość urazów zlokalizowana jest po prawej stronie: uraz głowy ( w szpitalu okazało się, że w tym miejscu była też uszkodzona czaszka), złamana prawa ręka i to w kilku miejscach, reakcja bólowa podczas badania żeber, złamanie nogi na wysokości kolana, po rozdarciu ubrania widać wyraźne przemieszczenie. Bartek asekuruje nogę, ja zakładam szynę, pacjent zaczyna się ruszać, ale nie reaguje na nasze polecenia. W tym czasie na miejscu pojawia się człowiek, który przedstawia się jako sanitariusz i proponuje nam swoją pomoc, prosimy go w pierwszej kolejności, by ustawił tak samochód, aby oświetlał miejsce wypadku ( na miejscu wypadku panowała całkowita ciemność, ponieważ został uszkodzony słup energetyczny ). Sanitariusz poznaje poszkodowanego, zaczyna krzyczeć, kieruje do niego wraz z Kasią kilka słów, aby skupił się na pomocy, uspokaja się i przytrzymuje pacjęta, który nadal się rusza. Pielęgniarka obozowa na naszą prośbę zakłada wkłucie, ale na niewiele się przyda, bo nawet nie mamy płynów by mu przetoczyć. Pacjent zaczyna zdradzać pierwsze oznaki wstrząsu, jego tętno wzrasta, Kasia mówi że oddech też jest przyśpieszony. Przykrywamy poszkodowanego. W momencie kiedy chcę zmierzyć ciśnienie nadjeżdża karetka. Przestawiam się lekarzowi, opisuję mu stan pierwszego pacjenta, pokazuję miejsce, gdzie znajduje się drugi poszkodowany. Lekarz podejmuje szybką decyzję o transportowaniu żyjącego pacjenta do szpitala. Zaskoczona tak udzieloną pomocą, tłumaczy się, że karetki „R” i „W” pojechały do innych wypadków, a to jest karetka ogólna. Przekładamy w osiem osób pacjenta na deskę, na komendę Kasi, która cały czas asekuruje głowę, Zbieramy sprzęt rozłożony dokoła i w ciszy upewniając się, że ze swojej strony zrobiliśmy już wszystko. Wracamy na teren obozu.
Chciałbym podziękować osobą, które ze mną ratowały, za stworzenie zespołu, który był w stanie uratować ludzkie życie. Bartkowi Błoszyk, Kasi Paupie, Oli Pazderskiej, Gosi Kalkowskiej.
Marcinowi Frąckowiakowi za zaopiekowanie się w tym czasie uczestnikami obozu.
Bartosz Paupa
| | | | |
| Komentarze | |
|
dnia 15 listopad 2008 19:20:19
już kiedyś słyszałam tą historię nawet kilka razy....całkowicie zgadzam się z Bartkiem-RATOWANIE życia i zdrowia ludzkiego to wielki dar...ale trzeba też mieć ku temu oprócz powołania jakieś umiejętności-dlatego niezmiernie ważne są wszelkie ćwiczenia-nawet jeśli wydaje się nam, że są one bez sensu bo my to dobrze umiemy i zrobilibyśmy z zamkniętymi oczami...nigdy nei wolno być zbyt pewnym siebie bo sytuacja zawsze może nas zaskoczyć,dlatego robienie temblaka po raz setny lub ćwiczenie komunikacji za pomocą motorolek, których używamy na obstawach ma wielkie znaczenie i nie powinniśmy tego lekceważyć,przykładajmy się!!...ale pierwsza pomoc to nie tylko ratowanie-pierwsza pomoc to też nauka innych, gdyż częściej zdarza się nam kogoś nauczyć jak pomagać niż samemu ratować...korzystajcie z każdej okazji jaką dla was przygotowujemy i ćwiczcie kiedy tylko jest taka możliwość,pogłebiajcie swoją wiedzę, a napewno kiedyś nie będziecie tego żałować... pozdrawiam wszystkich RATOWNIKÓW |
dnia 15 listopad 2008 20:16:25
Nawiązując do wcześniejszych wypowiedzi- większość z nas miał choć jeden taki przełomowy moment, w którym zauważyła sens tego co robimy. Mój przykład,,,jeden z kilku:
Jakiś rok temu wracam do domu...jak zwykle włączam komputer... nagle słyszę dźwięk tłuczonego szkłą. Przybiega z krzykiem siostra.. ręka zakrwawiona- krwotok z okolicy zgięcia łokciowego, kilka ran przedramienia (skutek kłótni z bratem, uderzenie ze złości ręką w szklaną część drzwi).
Mechanizm udzielania pomocy włącza się automatycznie... to co tyle razy ćwiczyło się na kursach, warsztatach, obozach, ćwiczeniach... robi się odruchowo. Ucisk...kocyk...pozycja...opatrunek uciskowy...telefon po pogotowie...podział obowiązków między rodzeństwo... .
Dopiero później uświadomienie sobie tego co zrobiliśmy.
Dalej SOR- kilka szwów i już w porządku. Emocje opadają. Jest już dobrze. Na szczęście jest dobrze!
Dlatego cieszę się, że miałam możliwość ukończenia kursów pierwszej pomocy pod okiem tak wykwalifikowanych instruktorów oraz możliwość regularnych ćwiczeń.
I teraz to, co mogę zrobić dla innych to przekazywać swoją wiedzę dalej... |
dnia 17 listopad 2008 20:51:28
tak ja też mogłabym jako przykład przytoczyć wam kilka sytuacji ale wspomnę o dwóch (idąc śladem Moniki):
1-niestety z nieszczęśliwym zakończeniem, ponieważ poszkodowana po 7 h od wypadku zmarła na OIOMIE,ale dlaczego o tym chcę wspomnieć,ponieważ byłam świadkiem tego zdarzenia io jedyną osobą jaka udzielała pomocy przed przyjazdem karetki,to była niedziela,powrót z mszy,dźwięk zielonego światła na przejściu dla pieszych,pisk opon i hamulca,przelatujące przed oczyma ciało młodej dziewczyny,koziołkujące w powietrzu,krzyk jej młodszej siostry,pędzący autobus....ułamki sekundy i jestem przy dziewczynie-krótkie szybkie polecenia do koleżanek będących ze mną-zadzwoń po pogotowie,spróbuj uspokoić jej siostrę-odsuń ją na bok-niech nie patrzy,podaj mi plecak!!!!...schemat...nerwowe szukanie opatrunków w apteczce...głupie komentarze tłumu jaki się nad nami zebrał...krew...PMR...czas mija szybko....przyjazd karetki-rozmowa z lekarzem-ODSUŃ się!!...kierowca-sprawca pytający się mnie czy przeżyje??...siostra i ciotka to samo...policjant-szybkie zeznania...odjazd na sygnałach...wszyscy się rozeszli...i tylko te jej buty które spadły z nóg podczas uderzenia i leżą wciąż na ulicy (któs kiedyś powiedział-że jak spadają buty to znak,że nie przeżyje)...krew na ulicy,na moich rękawiczkach...zaczynam czuć wszystkie miesnie bo dopiero teraz gore bierze stres...pozniej wiadomsoc od znajomego z SORU,ze dziewczyna nie zyje...smutek...dalsza sasiadka....13 lat...matka w zaawansowanej ciazy... ....co dalej?zeznania zeznania zeznania-policja sad...1 dzien przed matura ustna z angielskiego wszystko mialo miejsce....nie uratowalam tej dziewczyny ani lekarze tez-nikt nei zdolal-ALE WIECIE CO?warto bylo probowac i walczyc...zrobic wszystko co w naszej mocy by zyla...tam na gorze chcieli inaczej...
2-tym razem szczesliwe zakonczenie-kobieta zyje do dzis z rozrusznikiem serca-moja pierwsza prawdziwa RKO...a jak to bylo-ojciec wbiega do domu krzyczy i wola moje imie...biegne po schodach a on mnei ciagnie za reke i po drodze do mnie mowi-sasiadka zemdlala i nikt nie wie co robic...wbiegamy do brau zaraz obok na zaplecze mnie prowadza...(nie mialam przy sobie nic-zero rekawiczek i apteczki)...lecimy schematami ktore tyle razy sie cwiczylo-poszkodoewana jesd od wymiocin-pelna jama ustna-oprozniam...wokol mocz...i nagle O BOŻE BRAK ODDECHU!!szybka mysl-rany to nie jest "litlle Anne"...reanimacja-po rozpoczeciu krzycze wezwijcie pogotowie!!minuty leca...przyjezdzaja....reanimuja i mi dziekuja...zabieraja ja...nastepnego dnia rano-odzyskala przytomnosc...sasiad szaleje z radosci....UDALO SIE-przydaly sie wielogodzinne cwiczenia na fantomach-uratowalam komus zycie...(to bylo dawno jeszcze byly stare wytyczne z 2000)...
przepraszam ze sie tak rozpisalam,ale nigdy wczesniej o tym nie pisalam nikomu poza paru przyjaciolom |
| | | | |
| Dodaj komentarz | |
|
Zaloguj się, żeby móc dodawać komentarze.
| | | | |
| Oceny | |
|