Wszyscy zwarci i gotowi choć niedziela to wstali z samego rana, niektórzy koło piątej rano (tak wiem kosmiczna godzina, ale czego się nie robi dla potrzebujących) i udali się pociągiem do malowniczej i jakże cudownej wioski o dźwięcznej nazwie Luzino.
Wyglądając rano za okno stwierdziłam, że troszkę się zlituję nad biednymi zmarzlakami i odbiorę ich autem z peronu, zatem pierwsze pół godziny spędziliśmy przyjemnie na rozmowach przy nawiewie z ciepłym powietrzem, później miało być tylko gorzej. W sumie dużo się nie myliliśmy, ciepłe autko opuściliśmy koło godziny 8:10 przywdzialiśmy czerwonokrzyskie kamizelki i zwarci i gotowi w odmarzających już dłoniach trzymaliśmy puszki. Rozdzieleni każdy na swoje wejście do kościoła czekaliśmy na pierwsze datki.
Szczęśliwie zauważył to ksiądz proboszcz, który zaprosił nas na śniadanie w czasie kolejnej Mszy. Ciepła herbatka i jedzonko dostarczyło nam tak potrzebnej energii i pozwoliło odtajać naszym biednym paluszkom ;) Pełni energii ruszyliśmy do dalszej zbiórki. W międzyczasie dołączyła do nas Wandzia, która mimo złego samopoczucia i początków choroby postanowiła pomóc drugiemu człowiekowi, od niej niech się uczą wszystkie lenie, którym tego dnia się zwyczajnie nie chciało.
Na czas Mszy o godzinie 13.15 dołączyła do nas nowa siła Marta, dziesięcioletnia dziewczynka, która pomogła nam zbierać pieniążki dla rodziny zmarłej tragicznie koleżanki, jej urok osobisty i słodycz płynąca z ocząt skutecznie przyciągała do nas wiernych, którzy okazywali się wyjątkową hojnością, doszło do tego, że na ostatnią Mszę pani prezes musiała dowozić skarbonek, bo mimo dwóch zapasowych wszystkie były zapełnione po brzegi. Zostaliśmy zaproszeni również na obiad i deser. Trochę nas tam rozpieszczali, ale nie do tego stopnia by Ola mogła zabrać sobie kucharza do domu ;)
Pełni uczucia spełnienia powróciliśmy do domów, na ostatnią Mszę stawiłam się z Piotrkiem i o dziwo ludzie nadal byli przygotowani na tą zbiórkę i udało nam się zebrać trochę pieniążków.
Zebrane przez nas pieniądze są niczym przy tym jaka tragedia spotkała tą rodzinę, utrata dziecka jest chyba najgorszą rzeczą jaka może spotkać rodziców, cieszymy się, że chociaż w ten sposób, poświęcając swój czas i wszystkie odmarznięte części naszych ciał mogliśmy pomóc im w odbudowaniu domu, który zapewne już nigdy nie będzie taki jakim był przed pożarem.
Bardzo dziękuję wiernym za ofiary, a wolontariuszom za pomoc i zaangażowanie, jestem z Was dumna! Nikt mimo uporczywego zimna nie narzekał, stał z uśmiechem i pomagał.
Dziękuję Oli Patelczyk za umilanie czasu rozmową i opowieściami z szerokiego świata, dziękuję Sebastianowi Miler za to że dbał o nasze dobre samopoczucie, dziękuję Wandzie Roda za to, że mimo choroby do nas dołączyła, dziękuję Marcie za wsparcie i szacowanie czasu zakończenia wystąpienia chóru, dziękuję Szymonowi Piotrowskiemu za zabranie moich podopiecznych do Wejherowa i odwiedziny, dziękuję pani Eli Szymerowskiej za przekazanie skarbonek z zebranymi pieniędzmi do biura, dziękuję Piotrowi Graczyk za pomoc i poświęcony czas, mimo nawału nauki jaki teraz ma, dziękuję mężowi pani prezes za dostarczenie pustej skarbonki i dziękuję Bogu za to, że dał mi chęć do marznięcia i pomocy drugiemu człowiekowi mimo tego, że też mam sporo nauki. dziękuję również parafii za bardzo życzliwą gościnę ;)
Gorąco pozdrawiam i zachęcam do pomocy drugiemu człowiekowi, nigdy nie wiecie czy taka tragedia nie spotka Was, czego oczywiście nikomu nie życzę.
Magda Miler